poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Majka Sablewska w vivie - zdjęcia, wywiad :);*








Maja Sablewska z tytaniczną konsekwencją walczy o swoje marzenia. Teraz sama chce kreować gwiazdy. Historia jej kariery jest jak spełnienie amerykańskiego snu.
– Do tej pory dbałaś o gwiazdy, teraz sama jesteś na świeczniku. Jak się czuje menedżerka, o której plotkuje pół Polski?
Maja Sablewska:
Gdybym miała skupiać się na tym, jakie bzdury wypisują o mnie, musiałabym wykupić karnet w psychiatryku.
– Piszą: najbardziej marne jury...
Maja Sablewska:
To komplement. Gdyby tak naprawdę było, nikt by o tym nie napisał słowa.
Program budzi skrajne emocje – i o to chodzi.
– A propos emocji – jakaś blada jesteś w tym jury. Mówią, że się nie przebijasz.
Maja Sablewska:
Nie mam zamiaru być małpą w cyrku. Nie będę też obrażać uczestników, jak niektóre moje koleżanki z innych programów. Moja rola w jury jest inna. Po raz pierwszy w Polsce wśród jurorów pojawia się menedżer. Do tej pory było tak, że aktorka pojawia się w talent show, żeby zdobyć rolę. Dziennikarz, żeby dostać swój program. Artysta, żeby promować płytę. A ja jako menedżer muszę zadbać o uczestników. Żeby nie zginęli po programie. Zależy mi na tym, aby grać na ludzi, nie na siebie.
– Dlatego skupiasz się głównie na stylizacji?
Maja Sablewska:
Ale się doczepiłeś. Wiem, że złośliwi ludzie tak mówią. Dla mnie to ważne. Ja w tym, jak uczestnik się ubrał, wychodząc na scenę, widzę jego charakter i osobowość. Oryginalność. Koło mnie siedzi Czesław Mozil, który ma wykształcenie muzyczne. Z drugiej strony mam króla riposty Kubę Wojewódzkiego. Niech oni robią show. Ja mam być bardziej głosem ludu. Uświadamiam widzom, czym się różni show telewizyjny od życia poza ekranem. Dlatego muszę być odpowiedzialna za słowa, które mówię. Ludzie, którzy odpadli, piszą do mnie e-maile, dzwonią, pytają, czy chciałabym się nimi zająć. Widzą we mnie przede wszystkim profesjonalistkę i liczą się z moim zdaniem.
– Menedżerki, od której uciekły wszystkie artystki?
Maja Sablewska:
Aktualnie? Menedżerka podpisała kontrakt z dwójką nowych artystów, którym nie przeszkadza „X Factor”, i zamierza podpisać kolejne.
– To jest częścią Twojego planu? Po to poszłaś do „X Factor”?
Maja Sablewska:
Poszłam, bo inwestuję w swoją przyszłość, a tym samym w przyszłość gwiazd, które będę prowadzić. Marzę o tym, żeby tworzyć nowe pokolenie artystów. Chciałabym zawalczyć o prawdziwą, dobrą muzykę pop.
– Zabolało, gdy Edyta Górniak zakończyła z Tobą współpracę?
Maja Sablewska:
Zabolało.
– Mówisz to z uśmiechem?
Maja Sablewska:
Bo to już przeszłość. Poza tym ciężko jest komuś, kto nigdy się nie poddaje – a za taką osobę się uważam – mówić o słabościach.
– Macie kontakt? Nie pytam o współpracę. Pytam o człowieka.
Maja Sablewska:
Cieszę się, że Edi realizuje nasze wspólne pomysły i że się nie poddaje, kibicuję jej. Nie mamy takiego kontaktu, jaki chciałabym mieć.

– Może w Tobie jest coś, co powoduje, że związki z artystkami są destrukcyjne? Masz kupę planów, a dziewczyny odchodzą.
Maja Sablewska:
Wiesz dlaczego? To zabrzmi paradoksalnie, ale jest za dobrze, za blisko. Za przyjacielsko.
– Ciepłe uczucia niszczą?
Maja Sablewska:
Myślałam, że bliskie relacje budują. Tymczasem okazuje się, że w praktyce ważniejszy jest zdrowy dystans.
– Nowym podopiecznym każesz mówić do siebie „pani Maju”?
Maja Sablewska:
Wystarczająco nauczyłam się na błędach i byłam zmuszona zmienić zasady współpracy. Już nigdy nie będę grała jeden do jednego. To wyczerpuje. Teraz mam wspólniczkę, która niedawno przyleciała z Los Angeles. Żaneta Szlagowska. Pracowałyśmy przy pierwszej solowej płycie Dody. To była fantastyczna współpraca. Żaneta ma wiele sukcesów na swoim koncie, między innymi Blog 27. Nie wyobrażam sobie innej osoby, z którą mogłabym założyć firmę menedżerską. Bez fałszywej skromności. Jesteśmy najlepsze. Kreatywne do potęgi.
– To dobry moment, żeby zapytać, kim jesteś. Skąd się wzięłaś?
Maja Sablewska:
To jedyny moment (śmiech). Patrząc na uczestników „X Factor”, mam wrażenie, że co drugi przedstawia mój autoportret. Zwykły człowiek z małego miasta w pogoni za marzeniami. Dokładnie tak jak ja 11 lat temu, kiedy przyjechałam do Warszawy z
Sosnowca.
– Szare, górnicze miasto?
Maja Sablewska:
Nie do końca. Wychowałam się w blokach z lat 70. Było tam dużo zieleni. Nic, co kojarzy się z ponurą kopalnią. Ojciec nie był górnikiem, ale w domu panował kult pracy. Moja rodzina z ciocią policjantką na czele nauczyła mnie, że tylko ciężką pracą dochodzisz do przyjemności, ale nie za wszelką cenę. Gdy miałam sześć lat, w wypadku prawie straciłam oko. Wiele miesięcy spędziłam w szpitalu, musiałam przejść kilka operacji. To spowodowało, że szybciej dojrzałam.
Muzyka była lekarstwem?
Maja Sablewska:
Na początku był sport. Grałam w kosza, biegałam. Byłam dobra. Miałam 15 lat, chciałam iść do liceum sportowego. Marzyłam o NBA. I wtedy świat runął mi na głowę. Po operacji oka nie wolno mi było trenować. Przyszedł mój nauczyciel i powiedział, że muszę pożegnać się ze sportem. I zainteresowałam się muzyką.
– Chciałaś być gwiazdą?
Maja Sablewska:
Zawsze interesował mnie drugi plan. Śledziłam, co menedżerowie robią w Ameryce. Miałam znajomą w Stanach, która przysyłała mi gazety, nowinki. Strasznie się tym pasjonowałam. Moimi idolami byli tacy menedżerowie, jak Simon Cowell, który później wymyślił „X Factor”, czy Simon Fuller, menedżer między innymi Beckhamów. Jako 20-latka chciałam się na nich wzorować.
– Marzenia ambitne. Ale w rzeczywistości myłaś samochody?
Maja Sablewska:
Miałam 16 lat i widziałam, że jeśli chcę mieć nowe dżinsy, to muszę na nie zarobić. Dlatego poszłam pracować w myjni samochodowej.

– Jak nastolatka z Sosnowca poznała gwiazdę?
Maja Sablewska:
Początek lat 90. to był dobry czas polskiej muzyki. Varius Manx, Hey, Bartosiewicz. Słuchałam polskiej muzyki non stop. Razem z kolegą założyłam fanklub Natalii Kukulskiej, pojechałam na jej koncert. Wtedy poznałam Natalię osobiście. Zauroczyła mnie jako gwiazda. I jako osoba.  Zaczęłam jeździć na jej koncerty po całej Polsce. Rodzicom mówiłam, że nocuję u babci, a naprawdę szłam na dworzec i wsiadałam do pociągu.
– Karierę zaczęłaś jako opiekunka dziecka Kukulskiej?
Maja Sablewska:
Tak, tak, „od niani do menedżera”, a powinno być „od myjni do menedżera”. Ale tak na serio. Natalia urodziła Jasia i zaczęła zabierać go w trasę. Podczas jednego z koncertów poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się nim. Nie miał jeszcze 10 miesięcy. Wzięłam go na ręce i Jaś spokojnie spędził na nich występ mamy. Natalii to się spodobało i złożyła mi propozycję współpracy. Miałam przenieść się do Warszawy, pomagać jej przy kontaktach z fanklubami i zajmować się Jasiem.

Rodzice się ucieszyli?
Maja Sablewska:
Byli przerażeni. Ale ufali mi. Powiedzieli: „Jedź”. Miałam 19 lat, studiowałam geografię. Spakowałam do walizki trochę ciuchów, podręczniki opieki nad dzieckiem i pojechałam. Zamieszkałam razem z Natalią w jej domu pod Warszawą. Świetnie nam się pracowało. Bardzo szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Niezwykle miło wspominam tamten czas i wiele Natalii zawdzięczam.
– Kiedy zauważyła Cię Katarzyna Kanclerz?
Maja Sablewska:
Szybko. Zaprosiła mnie na rozmowę o pracę w Universal Music. Okazało się, że jest bardzo dużo chętnych. Ale to ja wchodzę i dostaję robotę. To było spełnienie marzeń. Niestety, musiałam odejść od Natalii. Było mi przykro, ale Natalia powiedziała, że nie wybaczyłaby sobie, gdybym nie skorzystała z szansy. Wynajęłam mieszkanie w Warszawie. I choć zarabiałam głównie na czynsz, byłam szczęśliwa.
– Zostawiasz ludzi za sobą? Nie dbasz?
Maja Sablewska:
Co masz konkretnie na myśli?
– Kilkoro z Twoich bliskich kiedyś znajomych żaliło mi się, że się nie odzywasz.
Maja Sablewska:
Wiem... Ale praca pochłania prawie cały mój czas. Nawet nie odróżniam życia prywatnego od pracy. Tak samo cieszy mnie wyjście do kina, jak negocjacje marketingowe. Dlatego często łapię się na tym, że nie mam czasu zadbać o te wszystkie relacje tak, jak bym chciała. I w końcu mija tyle czasu, że głupio mi wracać do czegoś, co było.
– To ma swoją nazwę. Pracoholizm.
Maja Sablewska:
Tak. Jestem pracoholikiem na sto procent. Dodatkowo daję z siebie więcej, niż się wszystkim wydaje.
– Masz w ogóle jakieś życie osobiste? Chłopaka?
Maja Sablewska:
Przede wszystkim chcę poukładać moje życie zawodowe. A co do chłopaka, to przecież mam romans z Kubą Wojewódzkim (śmiech).
– A seks? Pamiętasz jeszcze?
Maja Sablewska:
Pamiętam. I pamiętam także, że moje życie osobiste to moja prywatna sprawa.
– Spod dekoltu wystaje Ci jakiś napis.
Maja Sablewska:
Tatuaż. Moje tatuaże są mistyczne, każdy coś znaczy i każdy prowadzi mnie przez życie. Pierwszy zrobiłam sobie sześć lat temu. Na plecach. Mówi o tym, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
Pamiętnik? Ale dlaczego na skórze?
Maja Sablewska:
Dlatego, że chcę. Dlatego, że to jest ładne. Dlatego, że to mój ulubiony nałóg. Gdy zrobiłam sobie pierwszy, powiedziałam: „Nigdy więcej”. Przy drugim mówiłam: „Tylko dwa”. Potem był trzeci i czwarty. Dziś mam kilka. Ostatni, na nadgarstku, bardzo pasuje do tego, co dzieje się w moim życiu. Mówi, że gdy jedne rzeczy się zamykają, to drugie otwierają. Inny mówi, że nie wolno się poddawać. Poza tym wiesz, jak fajnie usłyszeć od mężczyzny: „Chciałbym poczytać twoje tatuaże”?
– Podryw na literaturę? A dlaczego na przedramieniu masz Marilyn Monroe?
Maja Sablewska:
Jestem zafascynowana jej postacią. Przeczytałam o niej wszystko. Była wielką ikoną popkultury. Tragiczną. Przegrała siebie, bo otaczała się niewłaściwymi ludźmi.
– Nie miała dobrego menedżera?
Maja Sablewska:
Myślę, że na pewno. Zrobiłam ten tatuaż w Miami u Tima Hendricksa, najlepszego na świecie specjalisty od wykonywania portretów, czekałam w kolejce prawie dwa lata.
– Patrzę na Twoje dłonie. Są żółte.
Maja Sablewska:
To od soku z marchwi. Piję codziennie. To kolejny ulubiony nałóg. Jestem absolutnym zwolennikiem zdrowego odżywiania. Marchewka ma silne działanie detoksykujące. Dlatego dzień zaczynam nie od kawy, tylko od szklanki soku z marchwi lub wody z cytryną.

– Żadnych używek?
Maja Sablewska:
Kawa – owszem. Poza tym nic. Nie jem też mięsa od dwóch lat.
– Dlaczego?
Maja Sablewska:
Jestem pod opieką kliniki medycznej, która bada nietolerancje organizmu na poszczególne produkty na podstawie naszego genotypu. Jestem zwolennikiem racjonalnego i logicznego odżywiania. Mój organizm nie toleruje mięsa, dlatego musiałam je wyeliminować. Przy mojej pracy to jedyna metoda na dobre samopoczucie i zabezpieczenie przed chorobami.
– A botoks? Masz takie wspaniałe usta.
Maja Sablewska:
To nie botoks. Ale nie będę udawała, że ugryzła mnie osa. Tak, poprawiłam usta. Operacji plastycznych nie robiłam i nie planuję.
– Wróćmy do Twojej historii. Katarzyna Kanclerz była guru?
Maja Sablewska:
Tak. To, co zrobiła w latach 90., było imponujące. Wprowadziła na rynek największe artystki, które do tej pory święcą triumfy. Uzyskała to ciężką pracą. Nauczyła mnie determinacji i konsekwencji w działaniu.
– Ciągnie się za nią fama kobiety bezwzględnej i interesownej. Też chcesz taka być?
Maja Sablewska:
Gdybym taka była, miałabym dwa domy pod Warszawą i jeździła ferrari. A mam zwykłe mieszkanie. Z luksusów – zakupy w Londynie raz na rok. Kasia zawsze mówiła: „Ucz się na moich błędach”. I uczę się.
– Nie masz ferrari? To Kuba Wojewódzki musi z Ciebie kpić.
Maja Sablewska:
Mam sześcioletnie bmw. Kuba ma prawie 50 lat, gdy ja dopiero 30. Jeszcze zdążę. A na Katarzynę Kanclerz złego słowa nie dam powiedzieć. Menedżer to zawód pod napięciem. Jeśli cokolwiek artyście nie wyjdzie, zawsze wina spada na plecy menedżera. Artysta może powiedzieć wszystko, menedżerowi natomiast nie wypada.
– Po Waszym rozstaniu Doda wołała w telewizji, że jesteś manipulatorką.
Maja Sablewska:
Pracowałam z nią cztery lata. Zdobyła kilkanaście nagród, między innymi Słowika Publiczności w Sopocie. Wtedy nie narzekała.
– A tak Bogiem a prawdą – Ty uczyniłaś z niej gwiazdę? Czy ona z Ciebie?
Maja Sablewska:
To był bardzo dobry team. Ona beze mnie nie osiągnęłaby tyle. A ja bez niej. Była świetnym partnerem. I tylko tyle chcę pamiętać. Szybko zapominam złe rzeczy.
– Biegałaś dla niej po pizzę?
Maja Sablewska:
A może i biegałam. Czy to ma jakieś znaczenie? Jakby chciała bułeczkę z serkiem, też bym poleciała. Dla mnie nie ma rzeczy uwłaczających. Czasami byłam menedżerem, czasami asystentem. Artysta ma prawo czuć się niezwykle dobrze.
– Dlaczego Doda Cię zostawiła?
Maja Sablewska:
To była wspólna decyzja.
– Chemia przestała działać?
Maja Sablewska:
Chciałam się rozwijać. Mieć innych artystów. A Doda chciała mieć menedżera, który nie dzieli jej z innymi artystami. Dlatego nasze drogi się rozeszły. To rozstanie – mimo tego, co wydarzyło się później – było najbardziej sympatyczne ze wszystkich.
– Naprawdę? Z dziewczyną, która ma język jak brzytwa?
Maja Sablewska:
Doda czasami potrafi być dobrym człowiekiem. Wbrew pozorom.
– Czy ona o Tobie też tak mówi?
Maja Sablewska:
Nie wiem. Nie mamy kontaktu.

– Jak ze wszystkimi. Zaczynam się Ciebie bać.
Maja Sablewska:
Niepotrzebnie. Dla mnie to proste. Jeśli coś się w moim życiu nie udaje, nie obracam się do tyłu. Idę naprzód jeszcze silniejsza. Mama się śmieje, że jak miałam pięć lat, wychodziłam do piaskownicy z zestawem łopatek, foremek. A wracałam z pustym wiaderkiem. Bo wszystko rozdawałam. Tak się czuję. Rozdałam siebie wokół. To przyniosło efekt. Pomogłam każdej artystce tyle, ile mogłam. Nikogo nie okłamałam, żadnej nie oszukałam i każdej życzę tylko dobrze.
– Naprawdę? Przysięgasz?
Maja Sablewska:
Przysięgam.
– Jak trafiłaś do „X Factor”?
Maja Sablewska:
Zadzwonił do mnie Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN. I zaprosił na rozmowę. Gdy usłyszałam, co mi proponuje, myślałam, że to żart. Byłam w szoku. Wahałam się. Rozmawiałam z artystkami. W pewnym momencie prawie się wycofałam. Wtedy zrobił mi ogromną awanturę. Jak mogę nie skorzystać z takiej szansy?
– W czuły punkt Cię uderzył.
Maja Sablewska:
On jedyny uwierzył we mnie, jak nikt inny dotąd. Jestem mu niebywale wdzięczna za zaufanie i szansę, jaką mi dał. Prawdopodobnie on jedyny jest w stanie namówić mnie do niemożliwego. Niezwykły zwykły człowiek.

– Jak cały polski show-biznes.
Maja Sablewska:
Niestety, nie. Ludzie boją się szczerych, czystych relacji. Ryzyka. Ja natomiast tylko na takie stawiam. Nie boję się prawdy. Tymczasem w show-biznesie jedna hiena podgryza drugą. Koleżanka koleżance dołki kopie. Tragedia, ale na szczęście są wyjątki.
– Czy jest coś, czym się przejmujesz?
Maja Sablewska:
Trzęsienie ziemi i tsunami w Japonii – to jest prawdziwa tragedia. Jaką wartość mają plotki przy takich realiach? Ludzi wkurza, że nie oglądam się za siebie. Nie ubolewam, że ktoś coś wymyślił na mój temat. Nie tłumaczę się. Dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna. Wiele sytuacji mogłabym wykorzystać, pójść na wokandę i wygrać sprawę w sądzie, wygrać pieniądze. Ostatnio miałam taką sytuację, że w jednej z gazet pojawiły się moje prywatne zdjęcia. Poszłam do wydawnictwa i powiedziałam: „Nie pójdę z wami do sądu. Proszę mi zrobić artykuły o moich nowych artystach”.

– Ho, ho. Szacun.
Maja Sablewska:
Próbuję znaleźć wyjście z sytuacji. Jestem małą rybką, która została wpuszczona do akwarium pełnego piranii. Jakoś muszę sobie radzić.
– Chwila zamieszania, piasek opadnie i okaże się, że rybka pożarła piranie...
Maja Sablewska:
To już ty powiedziałeś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz